Weszła dzisiaj w życie kontrowersyjna ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi, którzy stwarzają zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Doczekała się, nie bez przyczyny, miana „Lex Trynkiewicz”, to znaczy ustawy napisanej „na potrzeby” czy raczej „z powodu” konkretnej sprawy.
Mówimy o sprawcach brutalnych morderstw skazanych na karę śmierci. W zamierzchłych czasach politycznej zmiany ustroju karę główną zamieniono skazanym na karę 25 lat pozbawienia wolności (była to konsekwencja całkowitej rezygnacji z kary dożywotniego więzienia). Tym samym już za kilkanaście dni kolejny z tych morderców może wyjść na wolność; nie wiadomo przy tym, czy nie jest on nadal osobą wysoce niebezpieczną.
Z jednej strony mamy tu do czynienia z gwałtem na praworządności: nie powinno się tworzyć prawa po to, by pozbawić wolności konkretną osobę. Z drugiej strony pasywność prawodawcy może doprowadzić do kolejnej zbrodni (nie jest przy tym pewne, kto tym razem byłby ofiarą, a kto katem).
Trudna i złożona sprawa. Jak powinno postąpić Państwo w takiej sytuacji? Przyznam, że nie wiem.
Wiem jedno: o prawie i jego skutkach nie można myśleć w kategorii następnych wyborów. Trzeba na nie patrzeć w perspektywie następnych pokoleń. Bardzo łatwo powiedzieć: „25 lat temu został popełniony błąd”. Ta odległa przeszłość jest już dzisiaj zupełnie abstrakcyjna. Zdecydowanie bardziej namacalna jest teraźniejszość. Paradoksalnie być może właśnie dlatego trudno zauważyć i przyznać się, że masa tego typu błędów zdarza się także dzisiaj.